wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Troszkę się spóźniłam z tym postem, ale mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi tego za złe (w końcu są święta).
Życzę Wam, moi drodzy Czytelnicy, zdrowych, wesołych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia spędzonych w gronie rodziny, niekoniecznie gdzieś na Malediwach tylko właśnie wśród najbliższych. Mikołaj już przyszedł więc otrzymania wymarzonych prezentów nie będę Wam życzyć niemniej mam nadzieję, że wszystkie były udane.
Na koniec dołączam mój ukochany, świąteczny wiersz Leopolda Staffa, który miałam przyjemność wygłaszać podczas jednej ze szkolnych uroczystości w podstawówce.
                                                        Świeciła gwiazda na niebie
srebrna i staroświecka.
Świeciła wigilijnie
każdy ją zna od dziecka.
Zwisały z niej z wysoka
długie, błyszczące promienie,
a każdy promień - to było
jedno świąteczne życzenie.
I przyszli - nie magowie
już trochę podstarzali -
lecz wiejscy kolędnicy, 
zwyczajni chłopcy mali.
Chwycili w garść promienie,
trzymają z całej siły.
I teraz w tym rzecz cała,
by się życzenia spełniły.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Smutno


Firma Union Carbide i siedmiu jej indyjskich pracowników winni są zaniedbań, które doprowadziły do jednej z największych katastrof w historii przemysłu - uznał indyjski sąd. W 1984 roku w Bhopalu doszło do uwolnienia do atmosfery 40 ton izocyjanianu metylu. Według oficjalnych danych, bezpośrednio po katastrofie zginęło 3,8 tys. osób, jednak w kolejnych latach wyciek przyczynił się do śmierci co najmniej 15 tys. osób. Po katastrofie wśród mieszkańców regionu, którzy przeżyli, pojawiło się więcej przypadków nowotworów, zaburzeń układu nerwowego, oślepień, problemów z oddychaniem i układem odpornościowym.Keshub Mahindra, obecny prezes fabryki traktorów Mahindra & Mahindra, jest najwyższą rangą osobą uznaną przez sąd za współodpowiedzialną katastrofy. Przed 25 laty był on prezesem Union Carbide India Ltd - indyjskiego oddziału Union Carbide, w którym doszło do katastrofy.Sam indyjski oddział Union Carbide (filia amerykańskiego koncernu) również został uznany winnym. Poniedziałkowy wyrok odnosi się tylko do indyjskich pracowników Union Carbide India Ltd. Oddzielny proces toczy się przeciwko zagranicznym pracownikom firmy.Poniedziałkowy wyrok może doprowadzić do zasądzenia pierwszych kar więzienia w tej sprawie. Jednak wysokość kary nie przekroczy dwóch lat pozbawienia wolności - tak stanowi miejscowe prawo. Zdaniem obrońców praw człowieka, to zdecydowanie za mało, jak na karę za śmierć tysięcy ludzi. Nawet, jeśli zasądzony zostanie jej najwyższy wymiar. - Jeśli to nie jest największy żart, to nie wiem, co nim jest - powiedziała Rachna Dhingra, obrończyni praw człowieka z Bhopal.
Dosłownie kilka minut temu natknęłam się na informację o katastrofie w Bhopalu. Nie mam zamiaru się o niej rozpisywać. Szkoda łez. Wszystko znajdziecie po wpisaniu nazwy tegoż feralnego miasta w Google. Powyższy cytat wstawiłam właściwie tylko po to byście wiedzieli o co chodzi w podkreślonym fragmencie. A jak Wy myślicie (wiem, że i tak nikt mi nie odpisze)? Jaka kara należy się ludziom za śmierć kilkunastu tysięcy istnień? W ramach poszerzenia horyzontów zalecam przyjrzenie się zdjęciu, które znajdziecie tu:http://www.swiatobrazu.pl/zdjecie/artykuly/292971/pablo-bartholomew-spot-news-miejsce-1-1984.jpg. Nie odważyłam się go wstawić.

sobota, 29 września 2012

Trochę żalów

Zawsze chciałam mieć swój blog (zdaniem prof. Bralczyka powinno się pisać ,,mieć swój blog" a nie ,,swojego bloga" - nie powiedziałabym). Nie chodzi mi to, że mam potrzebę informowania całego świata o swoim życiu ale po prostu chciałabym, aby ktoś wiedział co myślę na dany temat. Wiecie, że nie o wszystkim i nie ze wszystkimi da się pogadać. Internet wydał mi się ciekawym rozwiązaniem. Moja przygoda z czytaniem cudzych blogów rozpoczęła się jakieś sześć lat temu. Wtedy, jakieś 60% z nich zawierał opowiadania dotyczące książek, filmów, mang i anime itd. Było co czytać. Oczywiście, nie wszystkie były najwyższych lotów, panująca ówcześnie moda na pisanie tRaWkĄ, wszechobecny brokat oraz niezwykle oczojebne (przepraszam za to wyrażenie ale ono tak idealnie opisuje to zjawisko, że aż żal go nie użyć) skutecznie utrudniały korzystanie z nich. Domyślam się, że część z Was ironicznie uśmiecha się w tej chwili pod nosem, w końcu sześć lat temu miałam lat dwanaście, ale ciii...
Chodzi mi głównie o to, że na blogach panowały fan fiction chociaż dało się też znaleźć trochę pamiętników z emigracji, odrobinę blogów kulinarnych, politycznych, tych o gwiazdach czy rysunkowych. Słowo kluczowe? Różnorodność i fantazja.
Pomysł na posta wziął się stąd, że przysiadłam dzisiaj do laptopa i chciałam poczytać sobie kilka blogów. A tu co? Tragedia! 

Moda, kulinaria, fotografia, moda, kulinaria, fotografia, moda...

Nie żebym miała coś przeciwko takim blogom, ale sami wiecie. W tej chwili aby być nowoczesnym trzeba interesować się modą i technologią (technologią - najnowszymi modelami iPhone'a), by być uznanym za utalentowanego trzeba umieć śpiewać bądź tańczyć a jedyną uznaną powszechnie pasją jest właśnie gotowanie. Chore, prawda? 
Jeszcze raz podkreślę to, że nie mam nic przeciwko ludziom, którzy np. kochają gotować, chcą o tym pisać i dzielić się swą wiedzą oraz doświadczeniem. Sama lubię przeglądać takie blogi, bo z samym gotowaniem jest u mnie kiepsko. 
Chodzi mi o tę paranoję, która każe nam być oryginalnym a tak naprawdę robi z nas bezkształtną masę młodziaków z conversami na nogach, kamizelką z lumpeksu, bluzką z szafki babci, rozczochranymi włosami, przepraszam, czesanymi wiatrem (oraz prostownicą, lakierem i pianką) i kujonkami, zerówkami. Ludzie, litości!
Mam koleżankę  która kiedyś nawet kanapki sobie sama nie mogła zrobić bo to obciach i wiocha a teraz nie nawet nie spojrzy na grochówkę taty bo ona musi sama sobie przyrządzić zupę cebulową czy inne paskudztwo. 
Wbrew temu co mówią w porannych programach śniadaniowych jeden schabowy nie zapcha nikomu tętnic a od cheeseburgera z Macdonalda nie przytyjemy od razu trzech kilo. 
Pamiętacie Lizy McGuire? To jeden z niewielu hitów mojego pokolenia, które spodobało się także i mnie. Rolę tytułową odkrywała Hilary Duff, która kilka miesięcy temu (dokładnie w marcu) została mamą. Na jednym z portali plotkarskich niemalże od razu pojawiła się wiadomość z gratulacjami. Super! A następne?
,,Hilary Duff już schudła?" ,,A jednak się odchudza!" ,,Może Hilary Duff nie powinna się odchudzać?"  ,,Hilary Duff odpuściła sobie odchudzanie?" ,,Ani śladu dawnej Hilary Duff!" Chore? To teraz zacytuję kilka komentarzy.

,,i własnie to jest w kobietach okropne. przed ciaza dbaja o siebie, pilnuja sie chca zawsze sie podobac swojemu faetowi. a po slubie wlącza sie myslenie zlapalam faceta, mam juz dziecko to moge miec gruba dupe i sie zapuscic."
(pisownia oryginalna)

 ,,Wiadomo że wygląd nie jest najważniejszy, ale ona jest gwiazdą i jeżeli chce coś znaczyć w tej branży to nie może tak się zapuścić. Tak jak osoby przede mną uważam że mogła by przejść na małą dietkę, to przecież dziecku nie zaszkodzi, a jeżeli teraz się za to nie weźmie to nigdy tego nie zrobi, zbyt się rozleniwi i będziemy mieli kolejną otyłą gwiazdkę na którą nie chce się patrzeć i kolejny rozwód gwiazd, bo nie sądzę by Mike Comrie, poślubiając tak piękną i szczupłą aktorkę chciał iść przez życie z bezrobotną słonicą."
(pisownia oryginalna)

,,niektórzy mają w życiu ważniejsze priorytety niż odchudzanie się do rozmiaru zero,jest młodą mamą,cieszy się swoją nową rolą,woli spędzić czas z dzieckiem,patrzeć jak rośnie,rozwija się,bardzo fajnie,bo to są chwile których żaden normalny rodzic niechce przegapić,na odchudzanie przyjdzie czas,Boże ciężkie teraz czasy nastały,ta presja bycia chudym mnie przeraża,a potem jest wielkie ździwienie że te wszystkie małolaty tak sie głodzą i chorują na anoreksje,media ponoszą winę za ten cały syf,wstyd!",,bez przesady!! nie popadajmy w paranoje!! jakie wazniejsze rzeczy niz odchudzanie? odchudzanie rowna nie nazeranie sie i 30 min cwiczen w domu plus moze spacery z wozkiem wiec .. nie przesadzaj-- ze gruba matka znaczy lepsza matka!! po prostu moze jej sie nie chce czy jest przemeczona i tyle... a poza tym nie wyglada zle... niektore kobiey po ciazy wygladaja tragicznie i nie wracaja do swojej wagi przez lata" 
(pisownia oryginalna)

Przepraszam, ale nie dam rady przeczytać ani słowa więcej. Kult pięknego ciała dotyka już kobiety w ciąży i te kilka dni/tygodni po porodzie. Wiem, że nie jestem żadnym autorytetem, ale proszę, ogarnijmy się i wyglądajmy jak nam się podoba. W końcu od oponki na brzuchu ani źle dobranego swetra nikt jeszcze nie umarł (jakby tego chcieli niektórzy).
To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie tego posta.
Pozdrawiam

piątek, 28 września 2012

Gdy zakwitną kasztany...

Czyli wszystko à propos matury 2013, do której, mam nadzieję, będę miała zaszczyt przystąpić. Z maturą jest różnie. Jedni uważają, że jest to świetny sposób na sprawdzenie wiedzy uczniów, drudzy, że jest to bzdura (wszyscy znamy ten kanał na YouTube, prawda?) a jeszcze inni, że po prostu nikt na razie nie wymyślił nic lepszego. Z którą opinią się zgadzam? Trudno powiedzieć. To prawda, że niezbyt mądrym jest fakt, że zaledwie kilka dni decyduje o reszcie życia człowieka ale... no właśnie, ma ktoś lepszy pomysł?

Skąd idea na post dotyczący matury? No cóż, jestem przyszłoroczną maturzystą z aspiracjami na dostanie się na UW. Ciężka sprawa ale komuś przecież musi się to udać. Dlaczego nie mnie? Nie mam zamiaru Was oszukiwać, że z żadnym przedmiotem nie mam problemu. Jest taki jeden...
z którym też na pewno jakoś sobie poradzę. Nie po to wypłakałam tyle łez w pierwszej klasie i nie dosypiałam (właściwie w ogóle nie spałam) w drugiej żeby teraz to wszystko zawalić. Nie ma bata!

Tak więc pożaliłam się Wam, że czeka mnie mnóstwo pracy ale nie martwcie się, jakkolwiek głupio by to brzmiało... ja to po prostu lubię. Lubię się uczyć, lubię wiedzieć. Jeśli chcecie mnie do sedna urazić to wytknijcie mi niewiedzę, w jakimkolwiek aspekcie. Podły humor do końca dnia gwarantowany. Nawet jeśli ktoś się o coś mnie zapyta, a ja nie znam odpowiedzi mam ochotę wpaść w szał (nawet gdy nie mam obowiązku ani nawet prawa tego jej znać). Kujońska natura trochę utrudnia człowiekowi życie, zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty towarzyskie z rówieśnikami, ale niestety (albo właśnie ,,stety"), nie da się tego z siebie wyplenić.
Ale miało być o maturze. Z kwestii formalnych niewiele się od zeszłego roku zmieniło. Jedyna istotna zmiana pojawiła się na arkuszu z języka polskiego. Jeden z tekstów, służących do napisania pracy pisemnej nie będzie pochodził z listy lektur. Co o tym sądzę? Mniej więcej to samo co o niedawno wprowadzonej reformie szkolnictwa. Bzdura. O ile wcześniej ludzie czytali lektury ponieważ bali się matury, tak teraz już kompletnie będą mogli sobie ten przykry obowiązek odhaczyć. Wspaniale.
Tak więc co jakiś czas będą się tu pojawiały posty dotyczące matury i moich oraz moich znajomych przygotowań do niej. Jeśli ktokolwiek czyta ten blog, to już wie, że nie można się po mnie spodziewać regularności. Tak więc czekajcie i czytajcie.
To wszystko na dziś dziękuję za przeczytanie tego posta.
Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.

czwartek, 27 września 2012

Dattebayo!

Czegokolwiek nie napiszę o temacie dzisiejszego posta będzie to puste, nieciekawe i nieprawdziwie. Dlaczego? Dlatego, że o Naruto nie da się pisać ciekawie. Gdy tylko trafiam na jakiś tekst dotyczący fabuły tej mangi mam ochotę wyłączyć komputer. Dwunastoletni chłopiec pragnie zostać ninja by zdobyć tytuł Hokage oraz, co za tym idzie, zdobyć szacunek mieszkańców swojej wioski.
Chłopiec jest samotny ponieważ w jego ciele uwięziony jest... demon (podejrzewam, że już macie dosyć a to dopiero początek). W końcu udaje mu się ukończyć Akademię i zostać geninem. Trafia do trzyosobowej grupy. Jego kompanami są Sasuke, przystojny, arogancki i tajemniczy brunet o tragicznej historii oraz Sakura, nadpobudliwa dziewczyna o różowych włosach(!) zakochana po uszy w Sasuke a nienawidząca głównego bohatera. Ich nauczycielem zostaje Kakashi, dziwny, wyglądający na zaspanego wielbiciel książek o podtekście erotycznym. Co wy na to?

Pierwszy raz trafiłam na Naruto gdy to anime trafiło na ekrany naszych telewizorów dzięki stacji Jetix (teraz Disney Channel, wcześniej Fox Kids). Na początku uważałam to za zwykłą bajeczkę dla małych, przygłupich dzieci. Pierwsze odcinki właśnie na to wskazywały. Później, gdy  rozpoczęła się wyprawa do Krainy Fal a potem, gdy doszło do walki z Haku i Zabuzą zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś więcej.

Obecnie trwa już druga seria tego anime zwana Naruto Shippuden. Sasuke odszedł z Kanohy i dołączył do Orochimaru (jednego z głównych antagonistów serii). Wybaczcie, że nie streszczę Wam fabuły drugiej części tej serii bowiem natychmiast byście się do niej zniechęcili. Po więcej informacji zapraszam do:

http://naruto.wbijam.pl/ - wszystkie odcinki obu serii
http://npolska.net/ - mnóstwo ciekawych informacji, kiepsko z aktualnościami
http://shippuuden.pl/news.php - mnóstwo najświeższych newsów, olbrzymia społeczność
http://www.senpuu.net/ - najlepsze artykuły, najlepsze forum
http://ukrytawioska.com/ - rozdziały mangi

Ja ze swej strony chcę po prostu zachęcić Was do zainteresowania się ,,Naruto". Bo naprawdę warto. Zgodzę się, że niektóre odcinki są hmmm... kiepskie (zwłaszcza fillery - bzdety niezwiązane z mangą) ale seria daje do myślenia bardziej niż większość pseudo-dramatów rodem z Hollywood lub naszej rodzimej filmówki.
To wszystko na tę chwilę, dziękuję za przeczytanie.
Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.

niedziela, 16 września 2012

Słyszeliście kiedyś o Zaz?

Ja natknęłam się na jej płytę całkowicie przypadkowo przy przeszukiwaniu oferty Empiku (być może nie wspominałam tego wcześniej ale zdecydowanie nie można nazwać mnie megalomanką - to takie wyznanie na początek, abyśmy się dobrze zrozumieli). I znalazłam. Sympatyczna dziewczyna, świetna okładka płyty i kilka dobrze zapowiadających się piosenek. Zdecydowałam się na wersję specjalną, nieco droższą, za to wzbogaconą o kilka filmów dotyczących piosenkarki, teledyski do ,,Je veux" i ,,La long de la route" oraz komiks opowiadający historię Zaz.

Isabelle Geffroy (prawdziwe nazwisko artystki) od zawsze wiązała swoją przyszłość z muzyką. Karierę rozpoczęła jako wokalistka bluesowa w zespole Fifty Fingers. Swego czasu przechodziła też fascynację muzyką latynoską by w końcu zainspirować się tradycyjną muzyką francuską z czasów Edith Piaf, z którą jest zresztą porównywana. Jej pierwsza płyta zatytułowana po prostu ,,Zaz" wprowadziła nową świeżość do tradycyjnej muzyki francuskiej. Poniżej zamieszczam kilka filmików dotyczących bohaterki dzisiejszego posta.


Piosenka, która przyniosła Zaz światową karierę i dzięki której ją odkryłam. ,,Je veux".
Mój ulubiony filmik artystki. Pierwszy, który znalazłam. Miłego oglądania:).
Zaz wykonuje nieśmiertelny hit Edith Piaf w jednym z francuskich programów rozrywkowych.

 Wiecie co mnie w niej urzekło? Zaskakująca normalność. Jak już mówiłam, zdecydowałam się kupić rozszerzone wydanie jej pierwszej płyty, na którym znalazł się filmik dotyczący artystki. Zaz jest tak.. prosta, tak niebanalna (w jej przypadku te przymiotniki się nie wykluczają i OBA są komplementami). Zaz jest podobna do każdego z nas. Dlatego tak miło się jej słucha. Niestety, ominęły mnie jej zeszłoroczne koncerty w Polsce, teraz z niecierpliwością czekam na kolejną trasę koncertową. Może spotkamy się kiedyś na jednym z koncertów? To wszystko na dzisiaj, dziękuję za przeczytanie.
  Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.


wtorek, 31 lipca 2012

Londyn 2012 - ceremonia otwarcia

(Jak zwykle spóźniona) chciałabym napisać słówko o tegorocznych igrzyskach, które rozpoczęły się trzy dni temu, 27 lipca. Londyn już trzeci raz jest areną zmagań najlepszych zawodników świata z wielu dyscyplin.
Debiut stolicy Wielkiej Brytanii jako gospodarza igrzysk odbył się w 1908 roku, następne zawody odbyły się czterdzieści lat później (Londyn wygrał plebiscyt na organizowanie igrzysk w 1944 roku, niestety musiano je przełożyć ze względu na trwającą II wojnę światową).
Medal IV Letnich Igrzysk Olimpijskich











Olimpijski dyplom dla Mieczysława Łomowksiego
(polskiego lekkoatlety, miotacza, chorążego na XII Letnich Igrzyskach Olimpijskich)

Zanim sportowcy rozpoczęli swoje zmagania cały świat z zapartym oddechem czekał na ceremonię otwarcia tym bardziej, że gospodarze igrzysk sprzed czterech lat spisali się fantastycznie. Koncepcją Anglików na pierwszą część otwarcia było przedstawienie historii ich kraju od czasów poprzedzających rewolucję przemysłową po czasy obecne. Mieliśmy więc sielskie obrazy z typowej angielskiej wsi, potężne kominy fabryk, biedę klasy robotniczej, angielskich gentelmenów, fragmenty Szekspira czytane przez Kennetha Branagh'a oraz J.K.Rowling. Ostatnim, ale jakże wymownym elementem części historycznej przedstawienia były czerwone maki, symbolizujące pamięć Anglików o  rodakach poległych  podczas obu wojen światowych.
Sielska, angielska wieś.
Kenneth Branagh recytuje fragmenty dzieł Szekspira.


Ta część otwarcia wywołała na świecie (i w mojej głowie) sporo kontrowersji. Historia Anglii  została tutaj przedstawiona bardzo ,,łagodnie".
Czarnoskórzy gentelmeni, ani słowa o kolonializmie ani o krzywdach wyrządzonych innym nacjom. Można by wywnioskować, że według pomysłodawców ceremonii Wielka Brytania zawsze stała po stronie szeroko rozumianego dobra.
A wszyscy wiemy, że to nieprawda.

Oto komentarz Amala de Chickera, członka organizacji Equal Rights Trust.
,,Była to wersja historii bardzo wygodna i selektywna, sprowadzona wyłącznie do celebracji, bezrefleksyjna. Zapewne było to celowe. Po co dołować nastroje, przypominając paskudne sprawy, gdy połowa państw reprezentowanych w ceremonii otwarcia to ofiary kolonialnego <> w brytyjskiej historii?"




A teraz kilka komentarzy użytkowników portalu tvn24.pl:

,,(...) mieszanie polityki i sportu jest niesmaczne..."
                                                   ~Synik24
                                                                                       
,,A ciekawe, jak to mieli pokazać - czy wersję prawdziwą - krwawą, brutalną i nieprzyjemną, czy może w sposób nadający się do inscenizacji na ceremonii otwarcia - czyli znów pewnie zbyt ugrzeczniony? Ktoś tu chyba zbyt naiwnie postrzega świat, licząc na pokajanie się Brytyjczyków, tym bardziej z własnej woli."
                                                                                               ~frostknight


Gdy już opadł kurz pierwszych nerwów muszę przyznać rację Synikowi24. Sama wielokrotnie powtarzałam, że sport i politykę powinna dzielić wyraźna linia (o pewnych sprawach nie da się tak łatwo zapomnieć). Biję się w piersi. Igrzyska to święto sportu a nie narodowych waśni choć należy przyznać, że pokazanie różnych historycznych ,,smaczków" byłoby z kolei okazją do uderzenia się w piersi wszystkich Brytyjczyków, ale...(odsyłam do komentarza frostknigta). Pragnę zaznaczyć, że podczas ceremonii uczczono minutą ciszy ofiary II wojny światowej oraz ataku terrorystycznego z 2005 roku.


Największe brawa zebrała trójka gwiazd gali. Rowan Atkinson, który udowodnił, że pomimo zakończenia kariery Jasia Fasoli dalej potrafi odgrywać swoją najsłynniejszą postać oraz królowa Elżbieta II w parze  
z Jamesem Bondem, z którym wystąpiła w kilkuminutowym filmiku zwieńczonym... skokiem ze spadochronu! Na szczęście w tym elemencie królową zastąpiła zawodowa kaskaderka. Podczas tego krótkiego występu królowa udowodniła, że pomimo swojego zaawansowanego wieku (a może właśnie dlatego)
jest prawdziwym człowiekiem-instytucją, znanym i podziwianym na całym świecie. 


Rowan Atkinson podczas swojego występu.

Elżbieta II oraz Daniel Craig jako James Bond.


Kolejną częścią ceremonii otwarcia był szybki przegląd stylów muzycznych, które zawładnęły Londynem na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat. Mieliśmy więc Sugababes, Beatlesów, The Rolling Stones, Queen, Amy Winehouse i... wielu innych wykonawców. A to wszystko przy występie kilkutysięcznej grupy młodych ludzi, którzy swym tańcem zaprezentowali historię miłości dwójki nastolatków.


Jeśli Anglicy mają być z czegoś dumni to na pewno z doskonale prosperującej służby zdrowia oraz swej niezwykłej wyobraźni, która pomogła im stworzyć licznych bohaterów dziecinnych bajek. Jedno z wystąpień łączyło oba te tematy. Bajkowe, czarne charaktery straszyły dzieci, które były uspokajane przez pielęgniarki. Należy wspomnieć, że w tych rolach wystąpiły pracownice angielskiej służby zdrowia.











































Po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć kobiecą reprezentację Arabii Saudyjskiej,
I w końcu nadszedł moment, na który wszyscy czekali.
Przemarsz reprezentacji biorących udział w Igrzyskach.
Nie obyło się bez kilku kontrowersji, z których na pierwszy plan wyłaniał się skandal związany z reprezentacją Indii. Podczas prezentacji reprezentantów tego kraju obok chorążego pojawiła się niezidentyfikowana dziewczyna w czerwonej bluzie i turkusowych spodniach.

Pojawienie się dziewczyny podczas przejścia indyjskiej reprezentacji wywołało skandal  w ich rodzinnym kraju.











Jak się później okazało była to Madhura Nagendra, indyjska studentka przebywająca w Anglii na stypendium. Jak mówi jej ojciec, dziewczyna została wybrana do uczestnictwa w przedstawieniu przez samego Dany'ego Boyla, reżysera ceremonii. Nie wiadomo jednak dlaczego nie wystąpiła jako tancerka a jako...?

Reprezentacja Polski została bardzo miło przywitana przez londyńską publiczność. Chorążym naszej reprezentacji była Angnieszka Radwańska. Zachwyt widzów wywołały również stroje naszej reprezentacji zaprojektowane przez firmę 4F.




Nasza najlepsza tenisistka najwyraźniej nie bała się ,,klątwy chorążego". Żaden z chorążych polskiej reprezentacji w historii nowożytnych igrzysk nie zdobył medalu.




Tradycyjnie już ceremonię otwarcia zakończył zapierający dech w piersiach pokaz sztucznych ogni.


Na ile medali możemy liczyć? Według ministry(?) sportu Joanny Muchy, 5-8. Podobnie rozkładają się głosy w przeróżnych ankietach zamieszczonych na stronach portali internetowych. Miejmy nadzieję, że nasi sportowcy sprawią nam niejedną niespodziankę i przywiozą z Londynu o wiele więcej medali. Najlepiej w kolorze złotym.

To wszystko na dzisiaj, dziękuję za przeczytanie.

Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.

niedziela, 1 lipca 2012

Wakacje!

Właściwie do 19 czerwca, tak do godziny 10.00 ani trochę, nie czułam, że zbliżają się wakacje. Co prawda z dziką satysfakcją oglądałam ludzi goniących za nauczycielami w celu możliwości poprawy iluś tam sprawdzianów a nawet całego semestru. Nie zrozumcie mnie źle, nie życzę nikomu takiej bieganiny, ale w końcu dojrzałam sens zasuwania w trakcie całego roku szkolnego, a nie tylko pod koniec. Tylko, że kiedy moi rówieśnicy już całkiem zapomnieli, że jest coś takiego jak szkoła, ja ciągle miałam wrażenie, że dzisiaj jest np. sobota a za dwa dni znowu muszę iść ,,tam". Teraz, dwa dni po rozpoczęciu wakacji jest już ze mną troszkę lepiej:-).

Właściwie powinnam po prostu życzyć Wam udanego wypoczynku i tyle ale chciałabym zrobić krótką zapowiedź tego, co czeka Was w najbliższym czasie. Jak powszechnie wiadomo w wakacje ludzie mają więcej wolnego czasu, który ja chciałabym spożytkować na zajęcia, na które wcześniej po prostu go nie miałam. Tak więc w najbliższym tygodniu postaram się dodać kilka albumów zdjęć, uwieczniających moją maleńką miejscowość. Wszyscy myślą, że wakacje na wsi to strata czasu. Ja postaram się udowodnić, że to nieprawda.

9 lipca wyjeżdżam do Gdańska i tam też chciałabym zrobić kilka ciekawych zdjęć. Umówmy się, nie uważam się za wybitnego fotografa (prawdę mówiąc nie licząc wciśnięcia ,,pstryka" na aparacie nie umiem zrobić nic innego). Po prostu chcę mieć jakąś pamiątkę (nie licząc tony nowych pocztówek) i chcę się później z Wami nią podzielić.

Na koniec zapraszam do wysłuchania kilku piosenek dotyczących szeroko rozumianego lata. Zapraszam.

Sami

Formacja Nieżywych Schabuff

Skaner

Antonio Vivaldi

Halina Kunicka

Big Day

Relikty dzieciństwa :-).
Jedna z nich powstała jeszcze w epoce baroku, inna pięćdziesiąt late temu a reszta gdy byłam małym brzdącem. Wiem, że nie wszystkie są jakoś specjalnie ambitne, ale wszystkie (WSZYSTKIE!) przywołują bardzo miłe wspomnienia.

Mam nadzieję, że tegoroczne wakacje będą dla Was niezapomnianym czasem pełnym przygód, nowych znajomości i wspomnień oraz odpoczynku od codzienności.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie.

czwartek, 14 czerwca 2012

Prawdziwy Freespirit.

„Myślę, że kiedy zaczniemy się bać jeżdżenia stopem i podróżowania w taki sposób, w jaki podróżujemy, trzeba będzie przestać. Dlatego właśnie robimy to teraz, zanim staniemy się wystarczająco odpowiedzialni, aby nie robić tak lekkomyślnych rzeczy...”

Uwielbiam książki podróżnicze. Zaczęło się ,,masówką" - Cejrowskim, którego jednak bym nie lekceważyła ( i o którym napiszę przy innej okazji). Potem gwiazda na firmamencie podróżniczym - Jacek Pałkiewicz i jego Pasja życia oraz Sztuka podróżowania. Nie miałam pomysłu za co się zabrać w następnej kolejności. Albo inaczej. Tych pomysłów było za dużo. Gdy w końcu pofatygowałam się do Empiku i doczołgałam się do regałów z literaturą podróżniczą, które nie wiem czemu nigdy nie są oblegane, zaczęłam przeglądać kolejne książki. Nie wiem czemu moja uwaga od pewnego czasu kierowała się na książki z serii Biblioteka Poznaj Świat. Po szybkim przekartkowaniu kilku książek postawiłam w końcu na Kingę Choszcz i jej Moją Afrykę.


Dlaczego? Wstyd się przyznać ale głównie dlatego, że autorka... już nie żyje. Tak, tak naprawdę. Wiem, że to straszne, ale cyferki 1973-2006 od razu ściągnęły mój wzrok. Co jeszcze przyciągnęło moją uwagę. Różowy kapelusik w niebiesko-fioletowe słoniki? Żółto-zielony szalik? A może brązowe oczy, które moim zdaniem są domeną ludzi ,,moich"? Tak, wszystko po trochu. Kinga (ośmielam się pisać o niej używając formy per ,,ty") od razu wzbudziła we mnie zaufanie i... sympatię. Po kilku pierwszych stronach okazało się też, że podejście do życie ma/miała podobne do mojego. 

Czary?

Chyba nie. Tak to jest jak ,,spotkają się" dwie bratnie dusze (tak, to z Ani z Zielonego Wzgórza).
Niestety, nie przeczytałam jeszcze Prowadził nas los autorstwa Kingi i Radosława Siudy ps.Chopin.
Opisuje ona ich pięcioletnią podróż dookoła świata, którą odbyli w latach 1998-2003.W 2004 roku dostali za nią prestiżową nagrodę Kolosa. To tyle na ten temat, więcej napiszę, gdy przeczytam tę książkę.
Ale teraz wróćmy do Mojej Afryki. Zaczyna się przedmową Janusza Czerwińskiego, słynnego polskiego geografa oraz Krystyny Choszcz, matki Kingi, prezes fundacji Freespirit. Czego się dowiadujemy z tych tekstów. Są to krótkie, ale myślę, że trafne charakterystyki autorki reszty książki. Ciekawa świata, odważna, bezkompromisowa, wesoła, rodzinna, troskliwa, opiekuńcza...


Już po lekturze kilku pierwszych stron widać, że Kinga pisała to ,,do" i ,,dla siebie". Jasne, że później miała powstać z tego książka. Jednak oryginalnie pisane to było jako krótka, treściwa ale i (troszeczkę) nacechowana emocjami relacja. Kinga była podróżniczką z krwi i kości. Mimo swojej wielkiej miłości do czarnoskórych dzieciaków potrafiła je czasami ignorować, ponieważ nie starczyłoby jej życia i pieniędzy gdyby chciała z każdym porozmawiać, pobawić się lub obdarować prezentem. Smutne ale prawdziwe. Jadąc do rejonów dotkniętych podobnymi problemami trzeba być gotowym na takie decyzje. 


Afrykańska przygoda Kingi trwała blisko rok. W tym czasie podróżniczka odwiedziła Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal, Gambię, Mali, Burkina Faso, Niger, Gwineę i Gwineę Bissau, Liberię, Wybrzeże Kości Słoniowej i w końcu Ghanę. Afryka od zawsze była jej ogromnym marzeniem.





,, Wąskie, błękitno-białe uliczki starej mediny tego niewielkiego miasteczka wyglądają jak wyjęte z pocztówki"
Nie mam zamiaru streszczać tu całej książki ale chciałabym zwrócić uwagę na jeden fragment, w którym opisane jest miasto Chefchaouen (Szewszawan), malownicza miejscowość położona w północnej części Maroka. 












Niebieskie ściany budynków nie pasują do stereotypowego wizerunku Afryki, pomarańczowo-brązowych, obdrapanych tynków. Sama Kinga była zachwycona Chefchaouen i jego mieszkańcami. Opisała ich jako ludzi przyjaznych i przychylnych turystom. 




W książce opisanych jest wiele przygód Kingi. Poszukiwanie żyraf, białego (koniecznie!) wielbłąda, uratowanie Kaniego (pieska ocalonego z rąk tzw. małoletnich oprawców) oraz wykupienie z niewoli... ganijskiej dziewczynki, Aquy. Ani Aqua, ani jej ,,opiekunka" ani nikt inny nie wiedział ile dziewczyna miała lat gdy spotkała na swej drodze swoją wyzwolicielkę. Bądź co bądź została uratowana a  jej rodzina w ramach wdzięczności poprosiła Kingę by ta nadała dziewczynce nowe, chrześcijańskie imię. Wybór padł na Malaikę. Dziewczynka została wyposażona w podręczniki, przybory szkolne, ubrania (w sklepie nawet nie spojrzała na zabawki, interesowały za to... ręczniki oraz ubranka dla rodzeństwa! Podobnie piórnik. Wybrała taki, do którego dodana była laleczka, która miała być prezentem dla młodszej siostry).
Adopcja Malaiki do tej pory budzi w naszym kraju kontrowersje ponieważ dziewczynka po śmierci swojej ,,mamy" została przywieziona do Polski a po kilku miesiącach... z powrotem odesłana do Ghany!
Niemniej czyn ten doskonale podsumował całe życie Kingi. Spełniaj marzenia pomagając przy tym jak największej liczbie ludzi.



Kinga była inspiracją dla wielu ludzi. Jej legenda (tak, legenda) jest wciąż żywa wśród wielu niespełnionych podróżników i/lub marzycieli. Jej matka oraz przyjaciele powołali do życia fundację Freespirit, która zajmuje się przede wszystkim pomocą mieszkańcom rybackiej wioski Moree w Ghanie. 




Serdecznie zapraszam do odwiedzenia strony fundacji oraz wzięcia udziału w jej działaniach.
http://www.fundacjafreespirit.pl/


To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie.

Żadne ze zdjęć zamieszczonych w poście nie jest mojego autorstwa.

wtorek, 12 czerwca 2012

Tim Walker i magiczny świat jego fotografii.

Dzisiaj w końcu znalazłam chwilkę na przeczytania dodatku do magazynu Glamour o wymownej nazwie Glamour Exclusive. Już jakiś czas temu zaczęłam się przekonywać do tego miesięcznika widząc, że nie znajdę w nim artykułów pt. ,,99 najlepszych seks-trików" czy ,,7 sposobów by do lata wyrobić sobie płaski brzuch". Ale o samej gazecie przy innej okazji. Teraz chciałabym napisać o fotografie, który był bohaterem jednego z tekstów.
Oto słówko o twórczości Tima Walkera.
Portret fotografa autorstwa Alison Tanner.


Tim Walker pochodzi z Londynu. Nie licząc swojego oryginalnego podejścia do fotografii jest również słynny ze swojej chorobliwej... nieśmiałości! Niezwykle ważne są dla niego detale. Potrafi kilka godzin zastanawiać, z której strony dany rekwizyt wygląda najkorzystniej. Jego prace są po prostu magiczne. Musicie mi wybaczyć ale jeśli coś naprawdę mnie zachwyca to, nie licząc kilku banalnych sformułowań, nie jestem w stanie nic konstruktywnego powiedzieć/napisać. Niech przemówi sztuka.






















 To tylko kilka jego prac. Więcej zdjęć Tima Walkera znajdziecie wpisując jego nazwisko w wyszukiwarkę Google oraz, co szczególnie polecam, na oficjalnej stronie fotografa http://timwalkerphotography.com/.
To wszystko na tę chwilę, dziękuję za przeczytanie. 

niedziela, 3 czerwca 2012

A Euro tuż tuż...

Pamiętam moment, w którym Platini z delikatnym uśmiechem otwierał sporych rozmiarów białą kopertę, której zawartość na następne kilka lat opanowała wszystkie programy rozrywkowe, polityczne, dokumentalne w Polsce. Organizatorami Euro 2012 zostają... Polska i Ukraina! Rany, co to był za płacz. Ryczałam jak malutkie dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę. Tylko, że ja ją dostałam! Dostaliśmy Euro!


I pomyśleć sobie, że to było 5 lat temu. I od razu się zaczęło - nie zdążymy, nie mamy kasy, nie mamy ekipy, nie mamy trenera... Heh, pamiętam Leo Beenhakkera (Leo, why?), to on miał nas przygotować do Euro. Niestety, kilka razy podwinęła mu się noga i okazało się, że Polska okazała się być największym błędem w jego karierze. Rzeczywiście PZPN kiepsko się zachował. I my, kibice, też.

Następny w kolejce był Stefan Majewski i jego dwa mecze. Mimo tego, że je przegrał (nic dziwnego, nikt w niecały miesiąc nie przygotuje dobrze kadry na żaden mecz) nabrałam do niego mnóstwo szacunku.
Wydał mi się naprawdę poukładanym facetem.

I w końcu Smuda.Chyba nie było kibica, który by go wtedy nie kochał. Emocje, których dostarczył nam będąc trenerem Lecha Poznań zjednały mu tysiące wielbicieli. Niestety, gdy tylko objął reprezentację całe to uwielbienie zniknęło jak za dotknięciem różdżki. Powstało też mnóstwo dowcipów na temat Smudy, które przyznaję się, lubię. Mimo to, podobnie jak z Majewskim, bardzo go szanuję. Taki, poczciwy wujek Smuda:).

1 czerwca z okazji Dnia Dziecka na stadionie Legii zorganizowano otwarty trening reprezentacji Polski. Czułam się tam jak idiotka, z których wcześniej niemiłosiernie się naśmiewałam. Dlaczego?
Ano dlatego, że na mecze czy treningi przychodziły ubrane jak na dyskotekę albo konferencję. Tego dnia ja czułam się wariatka. Sukieneczka, rajstopki, płaszczyk, koturny. Bleee...
Ale cóż, własnie wracałam z Dni Kultury, podczas których prowadziłam jeden z występów.

Zdzierstwo! Za parking musieliśmy płacić aż 15 złotych! Tak wiem, że jestem sknerą ale przyznajcie, to chore. Na szczęście Pan, który nas obsługiwał był bardzo miły. To poprawiło nam humor. Gdy już w końcu znaleźliśmy wolne miejsce parkingowe wyruszyliśmy na stadion. Od razu rzuciła się nam w oczy horda dzieciaków, małych i dużych poprzebieranych w koszulki reprezentacji.

Czy kibice to tylko łyse telewizory z bejsbolem w ręku? No, raczej nie. Chyba, że ktoś się naczytał Wyborczej czy czegoś podobnego.Wtedy na Pepsi Arenie było mnóstwo PRAWDZIWYCH kibiców. Rodziny z dziećmi ( co oczywiste, ze względu na charakter spotkania), staruszkowie z wymalowanymi flagami Polski na policzkach, młodzież oraz inni. A propos prawdziwych kibiców. Za nami siedziała grupka kibiców z Niemiec (poznałam po języku), którzy w momencie gdy nasi reprezentanci wychodzili na murawę zaczęli gromko bić brawa. Ci, rzekomo samolubni, egoistyczni, ześwinieni Niemcy bili nam brawa. Dla  niektórych świat chyba stanął  na głowie.

W pewnym momencie niedaleko nas usadowiła się grupka nastolatków z Argentyny wraz z opiekunami. I powiem Wam szczerze, to oni robili atmosferę na stadionie. Pol-sk! Pol-ska! Pol-ska! Albo Le-wan-dowski! Le-wan-dowski! Niektórzy to umieją kibicować:)

Wojciech Hadaj rozdał również kilka karnetów na następny sezon oraz 20 bliletów na mecz Polska - Andora. Dzieciaki miały radochę co nie miara:-).

Pięć lat do Euro. Cztery lata do Euro. Trzy lata. Dwa lata. Rok. A teraz? Pięć dni.
Szybko ten czas zleciał. Do zobaczenia w Strefie Kibica!
To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie.

Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.