czwartek, 14 czerwca 2012

Prawdziwy Freespirit.

„Myślę, że kiedy zaczniemy się bać jeżdżenia stopem i podróżowania w taki sposób, w jaki podróżujemy, trzeba będzie przestać. Dlatego właśnie robimy to teraz, zanim staniemy się wystarczająco odpowiedzialni, aby nie robić tak lekkomyślnych rzeczy...”

Uwielbiam książki podróżnicze. Zaczęło się ,,masówką" - Cejrowskim, którego jednak bym nie lekceważyła ( i o którym napiszę przy innej okazji). Potem gwiazda na firmamencie podróżniczym - Jacek Pałkiewicz i jego Pasja życia oraz Sztuka podróżowania. Nie miałam pomysłu za co się zabrać w następnej kolejności. Albo inaczej. Tych pomysłów było za dużo. Gdy w końcu pofatygowałam się do Empiku i doczołgałam się do regałów z literaturą podróżniczą, które nie wiem czemu nigdy nie są oblegane, zaczęłam przeglądać kolejne książki. Nie wiem czemu moja uwaga od pewnego czasu kierowała się na książki z serii Biblioteka Poznaj Świat. Po szybkim przekartkowaniu kilku książek postawiłam w końcu na Kingę Choszcz i jej Moją Afrykę.


Dlaczego? Wstyd się przyznać ale głównie dlatego, że autorka... już nie żyje. Tak, tak naprawdę. Wiem, że to straszne, ale cyferki 1973-2006 od razu ściągnęły mój wzrok. Co jeszcze przyciągnęło moją uwagę. Różowy kapelusik w niebiesko-fioletowe słoniki? Żółto-zielony szalik? A może brązowe oczy, które moim zdaniem są domeną ludzi ,,moich"? Tak, wszystko po trochu. Kinga (ośmielam się pisać o niej używając formy per ,,ty") od razu wzbudziła we mnie zaufanie i... sympatię. Po kilku pierwszych stronach okazało się też, że podejście do życie ma/miała podobne do mojego. 

Czary?

Chyba nie. Tak to jest jak ,,spotkają się" dwie bratnie dusze (tak, to z Ani z Zielonego Wzgórza).
Niestety, nie przeczytałam jeszcze Prowadził nas los autorstwa Kingi i Radosława Siudy ps.Chopin.
Opisuje ona ich pięcioletnią podróż dookoła świata, którą odbyli w latach 1998-2003.W 2004 roku dostali za nią prestiżową nagrodę Kolosa. To tyle na ten temat, więcej napiszę, gdy przeczytam tę książkę.
Ale teraz wróćmy do Mojej Afryki. Zaczyna się przedmową Janusza Czerwińskiego, słynnego polskiego geografa oraz Krystyny Choszcz, matki Kingi, prezes fundacji Freespirit. Czego się dowiadujemy z tych tekstów. Są to krótkie, ale myślę, że trafne charakterystyki autorki reszty książki. Ciekawa świata, odważna, bezkompromisowa, wesoła, rodzinna, troskliwa, opiekuńcza...


Już po lekturze kilku pierwszych stron widać, że Kinga pisała to ,,do" i ,,dla siebie". Jasne, że później miała powstać z tego książka. Jednak oryginalnie pisane to było jako krótka, treściwa ale i (troszeczkę) nacechowana emocjami relacja. Kinga była podróżniczką z krwi i kości. Mimo swojej wielkiej miłości do czarnoskórych dzieciaków potrafiła je czasami ignorować, ponieważ nie starczyłoby jej życia i pieniędzy gdyby chciała z każdym porozmawiać, pobawić się lub obdarować prezentem. Smutne ale prawdziwe. Jadąc do rejonów dotkniętych podobnymi problemami trzeba być gotowym na takie decyzje. 


Afrykańska przygoda Kingi trwała blisko rok. W tym czasie podróżniczka odwiedziła Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal, Gambię, Mali, Burkina Faso, Niger, Gwineę i Gwineę Bissau, Liberię, Wybrzeże Kości Słoniowej i w końcu Ghanę. Afryka od zawsze była jej ogromnym marzeniem.





,, Wąskie, błękitno-białe uliczki starej mediny tego niewielkiego miasteczka wyglądają jak wyjęte z pocztówki"
Nie mam zamiaru streszczać tu całej książki ale chciałabym zwrócić uwagę na jeden fragment, w którym opisane jest miasto Chefchaouen (Szewszawan), malownicza miejscowość położona w północnej części Maroka. 












Niebieskie ściany budynków nie pasują do stereotypowego wizerunku Afryki, pomarańczowo-brązowych, obdrapanych tynków. Sama Kinga była zachwycona Chefchaouen i jego mieszkańcami. Opisała ich jako ludzi przyjaznych i przychylnych turystom. 




W książce opisanych jest wiele przygód Kingi. Poszukiwanie żyraf, białego (koniecznie!) wielbłąda, uratowanie Kaniego (pieska ocalonego z rąk tzw. małoletnich oprawców) oraz wykupienie z niewoli... ganijskiej dziewczynki, Aquy. Ani Aqua, ani jej ,,opiekunka" ani nikt inny nie wiedział ile dziewczyna miała lat gdy spotkała na swej drodze swoją wyzwolicielkę. Bądź co bądź została uratowana a  jej rodzina w ramach wdzięczności poprosiła Kingę by ta nadała dziewczynce nowe, chrześcijańskie imię. Wybór padł na Malaikę. Dziewczynka została wyposażona w podręczniki, przybory szkolne, ubrania (w sklepie nawet nie spojrzała na zabawki, interesowały za to... ręczniki oraz ubranka dla rodzeństwa! Podobnie piórnik. Wybrała taki, do którego dodana była laleczka, która miała być prezentem dla młodszej siostry).
Adopcja Malaiki do tej pory budzi w naszym kraju kontrowersje ponieważ dziewczynka po śmierci swojej ,,mamy" została przywieziona do Polski a po kilku miesiącach... z powrotem odesłana do Ghany!
Niemniej czyn ten doskonale podsumował całe życie Kingi. Spełniaj marzenia pomagając przy tym jak największej liczbie ludzi.



Kinga była inspiracją dla wielu ludzi. Jej legenda (tak, legenda) jest wciąż żywa wśród wielu niespełnionych podróżników i/lub marzycieli. Jej matka oraz przyjaciele powołali do życia fundację Freespirit, która zajmuje się przede wszystkim pomocą mieszkańcom rybackiej wioski Moree w Ghanie. 




Serdecznie zapraszam do odwiedzenia strony fundacji oraz wzięcia udziału w jej działaniach.
http://www.fundacjafreespirit.pl/


To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie.

Żadne ze zdjęć zamieszczonych w poście nie jest mojego autorstwa.

wtorek, 12 czerwca 2012

Tim Walker i magiczny świat jego fotografii.

Dzisiaj w końcu znalazłam chwilkę na przeczytania dodatku do magazynu Glamour o wymownej nazwie Glamour Exclusive. Już jakiś czas temu zaczęłam się przekonywać do tego miesięcznika widząc, że nie znajdę w nim artykułów pt. ,,99 najlepszych seks-trików" czy ,,7 sposobów by do lata wyrobić sobie płaski brzuch". Ale o samej gazecie przy innej okazji. Teraz chciałabym napisać o fotografie, który był bohaterem jednego z tekstów.
Oto słówko o twórczości Tima Walkera.
Portret fotografa autorstwa Alison Tanner.


Tim Walker pochodzi z Londynu. Nie licząc swojego oryginalnego podejścia do fotografii jest również słynny ze swojej chorobliwej... nieśmiałości! Niezwykle ważne są dla niego detale. Potrafi kilka godzin zastanawiać, z której strony dany rekwizyt wygląda najkorzystniej. Jego prace są po prostu magiczne. Musicie mi wybaczyć ale jeśli coś naprawdę mnie zachwyca to, nie licząc kilku banalnych sformułowań, nie jestem w stanie nic konstruktywnego powiedzieć/napisać. Niech przemówi sztuka.






















 To tylko kilka jego prac. Więcej zdjęć Tima Walkera znajdziecie wpisując jego nazwisko w wyszukiwarkę Google oraz, co szczególnie polecam, na oficjalnej stronie fotografa http://timwalkerphotography.com/.
To wszystko na tę chwilę, dziękuję za przeczytanie. 

niedziela, 3 czerwca 2012

A Euro tuż tuż...

Pamiętam moment, w którym Platini z delikatnym uśmiechem otwierał sporych rozmiarów białą kopertę, której zawartość na następne kilka lat opanowała wszystkie programy rozrywkowe, polityczne, dokumentalne w Polsce. Organizatorami Euro 2012 zostają... Polska i Ukraina! Rany, co to był za płacz. Ryczałam jak malutkie dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę. Tylko, że ja ją dostałam! Dostaliśmy Euro!


I pomyśleć sobie, że to było 5 lat temu. I od razu się zaczęło - nie zdążymy, nie mamy kasy, nie mamy ekipy, nie mamy trenera... Heh, pamiętam Leo Beenhakkera (Leo, why?), to on miał nas przygotować do Euro. Niestety, kilka razy podwinęła mu się noga i okazało się, że Polska okazała się być największym błędem w jego karierze. Rzeczywiście PZPN kiepsko się zachował. I my, kibice, też.

Następny w kolejce był Stefan Majewski i jego dwa mecze. Mimo tego, że je przegrał (nic dziwnego, nikt w niecały miesiąc nie przygotuje dobrze kadry na żaden mecz) nabrałam do niego mnóstwo szacunku.
Wydał mi się naprawdę poukładanym facetem.

I w końcu Smuda.Chyba nie było kibica, który by go wtedy nie kochał. Emocje, których dostarczył nam będąc trenerem Lecha Poznań zjednały mu tysiące wielbicieli. Niestety, gdy tylko objął reprezentację całe to uwielbienie zniknęło jak za dotknięciem różdżki. Powstało też mnóstwo dowcipów na temat Smudy, które przyznaję się, lubię. Mimo to, podobnie jak z Majewskim, bardzo go szanuję. Taki, poczciwy wujek Smuda:).

1 czerwca z okazji Dnia Dziecka na stadionie Legii zorganizowano otwarty trening reprezentacji Polski. Czułam się tam jak idiotka, z których wcześniej niemiłosiernie się naśmiewałam. Dlaczego?
Ano dlatego, że na mecze czy treningi przychodziły ubrane jak na dyskotekę albo konferencję. Tego dnia ja czułam się wariatka. Sukieneczka, rajstopki, płaszczyk, koturny. Bleee...
Ale cóż, własnie wracałam z Dni Kultury, podczas których prowadziłam jeden z występów.

Zdzierstwo! Za parking musieliśmy płacić aż 15 złotych! Tak wiem, że jestem sknerą ale przyznajcie, to chore. Na szczęście Pan, który nas obsługiwał był bardzo miły. To poprawiło nam humor. Gdy już w końcu znaleźliśmy wolne miejsce parkingowe wyruszyliśmy na stadion. Od razu rzuciła się nam w oczy horda dzieciaków, małych i dużych poprzebieranych w koszulki reprezentacji.

Czy kibice to tylko łyse telewizory z bejsbolem w ręku? No, raczej nie. Chyba, że ktoś się naczytał Wyborczej czy czegoś podobnego.Wtedy na Pepsi Arenie było mnóstwo PRAWDZIWYCH kibiców. Rodziny z dziećmi ( co oczywiste, ze względu na charakter spotkania), staruszkowie z wymalowanymi flagami Polski na policzkach, młodzież oraz inni. A propos prawdziwych kibiców. Za nami siedziała grupka kibiców z Niemiec (poznałam po języku), którzy w momencie gdy nasi reprezentanci wychodzili na murawę zaczęli gromko bić brawa. Ci, rzekomo samolubni, egoistyczni, ześwinieni Niemcy bili nam brawa. Dla  niektórych świat chyba stanął  na głowie.

W pewnym momencie niedaleko nas usadowiła się grupka nastolatków z Argentyny wraz z opiekunami. I powiem Wam szczerze, to oni robili atmosferę na stadionie. Pol-sk! Pol-ska! Pol-ska! Albo Le-wan-dowski! Le-wan-dowski! Niektórzy to umieją kibicować:)

Wojciech Hadaj rozdał również kilka karnetów na następny sezon oraz 20 bliletów na mecz Polska - Andora. Dzieciaki miały radochę co nie miara:-).

Pięć lat do Euro. Cztery lata do Euro. Trzy lata. Dwa lata. Rok. A teraz? Pięć dni.
Szybko ten czas zleciał. Do zobaczenia w Strefie Kibica!
To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie.

Żadne ze zdjęć wykorzystanych w poście nie jest mojego autorstwa.